środa, 14 stycznia 2015

Trochę o osobie

mej. Urodziłem się 26 września znamienitego roku pańskiego 89'. Moi rodzice byli na pewno szczęśliwi z tego powodu, aczkolwiek mogłem zrobić to nieco szybciej. Przeczekałem od planowanego rozwiązania 18 dni. Dobrze było mi u Mamy :)

Pomimo narodzenia w B-stoku przez pierwsze trzy lata, a może raczej latka żyłem wraz z rodzicami w Hajce, gdzie żyli także moi Dziadkowie od strony Ojca. O przeprowadzce do B-stoku zadecydował Dziadek od strony Mamy. Umarł. Zostawił na tym świecie Babcię, której było dosyć ciężko samej w dużym wielorodzinnym domu.

Przybyliśmy na pomoc. Zamieszkaliśmy razem i do mego okresu zerówkowego tak sobie żyliśmy pod wspólnym dachem. Potem rodzice dostali mieszkanie na parafii, gdzie mój Ojciec dyrygował chórem. Mieszkaliśmy więc na plebanii, nieopodal Babci, którą odwiedzałem w drodze ze szkoły do domu. Przeważnie zostawałem u niej, odrabiałem lekcje, jadłem obiadek i zostawałem odbierany przez Mamę.

Na parafii zrobił się bigos, więc powróciliśmy do Babci. Osiedliliśmy się tu już na stałe. Do szkoły miałem najbliżej z całej klasy. I tak się spóźniałem. Uczyłem się całkiem dobrze, na pewno ponadprzeciętnie. W okresie podstawówki byłem bardzo dobry z matematyki, nawet reprezentowałem szkołę na jakimś konkursie. Jak się okazało matma nie była moją drogą. Już w gimnazjum zacząłem mieć z nią problemy... Chociaż... już nie pamiętam. Pamiętam, że zostałem w tym samym, osiedlowym gimnazjum. Skład klasy tylko nieznacznie się zmienił.

Zmieniło się to, że gdy byłem w VI klasie podstawówki zacząłem chodzić również do "Muzyka". Zdawałem na klarnet. Miałem bardzo dobry słuch oraz byłem postawnym młodym człowiekiem, toteż dostałem się na... kontrabas. Wszyscy byli szczęśliwi. Ja na początku także, mój słuch rozwijał się rewelacyjnie, byłem najlepszy w klasie muzycznej. Tylko zapał mi gdzieś uciekł. Niestety w trzeciej klasie gimnazjum, trzy i pół roku po rozpoczęciu mej przygody, pół roku przed zakończeniem szkoły muzycznej zdecydowałem się zdać smyczek do miejscowej wypożyczalni. Przestałem ćwiczyć, nie chciałem chodzić na przymusową orkiestrę. Od zawsze wolałem śpiewać.

Śpiewałem od małego, na prawdę małego. Już w okresie żłobka dawałem znać o swoim talencie. Oczywiście w  przedszkolu, gdzie pracowała moja Mama, również nie ustępowałem pod tym względem. Rozwijałem się przede wszystkim w chórach prowadzonych przez mych rodziców. W szkole muzycznej byłem jednym z lepszych sopranów - tak jeszcze przed mutacją, która trwała u mnie dosyć długo. Nikt mi nie powiedział, że żeby śpiewać po mutacji wysoko, trzeba przed śpiewać nisko. Chciałem być tenorem, a po mutacji okazało się, że mam basa. Całkiem niezłego, trzeba przyznać.

Jak już wspomniałem po zerwaniu ze szkołą muzyczną, w trzeciej klasie gimnazjum zostało mi tylko uczyć się do egzaminu gimnazjalnego i walczyć o jak najwyższe stopnie, by dostać się do wymarzonego 2lo. Jako człowiek urodzony w wyżu miałem nie lada konkurencję, dlatego asekuracyjnie złożyłem papiery jeszcze do jedenastki i szóstki. Wszędzie głównie na humana, ewentualnie mat-geo. Niestety okazało się, że dostałem się do jedenastki. Ale nie dałem za wygraną. Niektórzy powiedzieliby, że nie zagrałem fair - nie dostałeś się, to znaczy, że jesteś za słaby - ja byłem napalony na dwójkę, więc dopiąłem swego. Po usilnych prośbach i rekomendacjach - bez koperty oczywiście - udało się. Dlaczego tak byłem napalony na drugie? Bo prestiż? Bo Mama tu chodziła? Bo dobra kadra i lepsze perspektywy? Nie ! Bo szło tu dużo moich znajomych. :)

W dwójce było spoko, na początku wiadomo, każdy się starał, widać było kto jest skąd i jaki ma charakter. Ale z czasem różnice się zacierały. Może dlatego zacząłem nieco się opuszczać. Pewnie dlatego, że zmieniły mi się zainteresowania (czyt. imprezy i coraz częstsze próby miłosne), lub od zawsze byłem mało systematyczny. No cóż w trzeciej klasie miałem lekkie problemy z wspaniałą Panią Skr...c, która nie uznała moich papierów o dysgrafii i oblała mą próbną maturę z polaka. Może miałbym lepsze wyniki na prawdziwej maturze ze wszystkich przedmiotów, ale poznałem N., która była moją pierwszą dziewczyną na poważnie. Byłem w niej mocno zabujany i z perspektywy czasu wiem, że czas przed maturą to słaby okres na spawy miłosne. Maturę zdałem i mocno się wahałem co dalej... Miałem najpierw jechać na Wschód szkolić się w śpiewie, ale potem okazało się, że ciężko byłoby się tam legalnie zaczepić. Złożyłem papiery na politologię i serbistykę we Wrocławiu. Kto wie, może bym wyjechał, gdybym się nie spóźnił z opłatą rekrutacyjną. Został Kleosin i politologia na politechnice. W między czasie rozeszliśmy się z N.. Okazało się, że nie była mi wierną. Na nieszczęście ona również została w Kleosinie, tyle że na zarządzaniu. Natomiast na szczęście nie widywaliśmy się zbyt często.

Na politologii było ciekawie. Prawdziwie studenckie życie, ale wiadomo, na pierwszym roku jeszcze nie było pewne co można, czego nie. Pierwsza sesja w życiu zaliczona. Semestr przeszedł. Drugi zapowiadał się równie ciekawie, ale wiedz, że coś się zaczęło... najpierw zachorowałem. Lekkie przeziębienie przerodziło się w zapalenie oskrzeli. Ale to nie nowość dla mnie. Potem chwila przerwy i znowu się zaczęło. Tym razem bardziej poważnie, szkarlatyna i to nie tak miło - prawie miesiąc bez wychodzenia z domu - do szpitala się nie dałem położyć. Zaległości całkiem spore, ale zacząłem nadrabiać. W międzyczasie (nie w czasie choroby) zacząłem bardziej interesować się religią. Jeździłem na nabożeństwa do klasztoru, czytałem różne artykuły i książki. Zacząłem chodzić na bractwo studenckie, gdzie dowiadywałem się nowych rzeczy o podstawach, które wydawały mi się znane na wylot. Choroba ustała w okresie Wielkiego Postu, gdzie jeszcze z większą intensywnością zacząłem udzielać się religijnie. W końcu zaczęło do mnie dochodzić, że politologia to nie to. Nie chcę się tym zajmować. Ta myśl kiełkowała przez cały okres postu. Moment kulminacyjny, kiedy wiedziałem, że nie będę już studentem politologii przyszedł trzeciego dnia święta Paschy. Podczas kolokwium u mgr M., który może i nie na złość, ale ustalił taki termin wiedząc, że wiele osób jest prawosławnych i wraca na uczelnie świeżo po, lub wg mnie w trakcie świąt. Sam był wierzący, ale w obrządku KRK, dlatego myślę, że mogło to być przemyślane działanie. Takie podprogowe prześladowanie, oczywiście w duchu ekumenizmu. Nie byłem przygotowany. Pisałem co wiedziałem, ale nie chciałem tego skończyć z pustą kartką, lub głupotami. Pamiętam, że napisałem:" Świętuję obecnie Zmartwychwstanie Pana naszego Jezusa Chrystusa, więc nie mogę skupić się na pisaniu kolokwium z ..... Pozdrawiam świątecznie, z Bogiem, Alleluja !" i wyszedłem z uśmiechem. To był początek końca mej przygody z politologią, oczywiście wiele osób mówiło mi wróć, nie rzucaj, skończ rok, weź dziekankę i zobacz co dalej. Ale ja byłem pewny, szczególnie, że niedługo potem przyszła mi myśl na ....

Seminarium Duchowe. Trzy lata w Seminarium to na prawdę trzy najbardziej intrygujące lata mego dotychczasowego życia. Działo się, oj działo się. Nie będę tu wchodzić w szczegóły. Napiszę tylko, że mój poziom duchowości i świadomości wzrósł o 300%, przy okazji poziom radowania się z życia ziemskiego nie spadł, ani o promil. Kiedy ktoś myśli, że seminarium to więzienie, to myśli przede wszystkim przez pryzmat seminariów katolickich. Nasze PSD na Saskiej w Wawie to była szkoła życia, gdzie na prawdę wszystko mogło się wydarzyć. Tak jak napisałem, nie będę się tu rozwlekać, na temat seminaryjnego życia. Jeśli chcesz się dowiedzieć więcej, to pytaj - a odpowiem. Ekstra istotną rzeczą jaka się wydarzyła podczas nauki w Seminarium to poznanie I. mojej obecnej żony. Była koleżanką kilku seminarzystów, ale nigdy nie należała do ChBMu (nieoficjalnej organizacji "Chcę Być Matuszką). Dzięki jednemu z moich przyjaciół udało się nam nieco bliżej poznać. Nie, że był swatem, ale myślę, że bez jego pomocy, wierze w nas i... może modlitwom, byłoby nam o wiele ciężej się do siebie odezwać i zbliżyć. Szczególnie, że I. pamiętała mnie z przyjęcia, na którym dałem się Jej poznać jako totalny gbur i szowinista. Jak się później okazało nie było to, aż taką przeszkodą by nie rozwinąć tej początkowej znajomości w związek dwojga ludzi. Pamiętam nasz pierwszy uścisk rąk, jako tzw. pary... Poezja!

Skończyłem seminarium, obroniłem licencjat, miałem kontynuować studia na ChAT, no i w sumie tak było, tylko, że nie do końca stacjonarnie. Prezydium tej zacnej uczelni stwierdziło, że nie będzie prowadzić studiów w systemie niestacjonarnym, bo im się to nie opłaca. Na pewno byłoby inaczej i może dalej bym tam studiował, gdyby taka możliwość istniała. Wtedy raczej nie pisałbym bloga. No nic. Poszedłem na ITS i nie wytrwałem. Nie wyrobiłem z tymi jakże wspaniałymi wykładowcami, którzy nie raczyli się pojawiać w trakcie umówionych odgórnie terminach, nie odpisywali na maile, nie odbierali telefonów. Podziękowałem. I tak miałem co robić, bo od razu po seminarium zacząłem nauczać religii i kierować chórem w S-ce. Na dodatek oświadczyłem się na pierwszej naszej z I. rocznicy i mieliśmy na głowie planowanie ślubu, a raczej wesela. Zapraszanie - to był baaaaaaardzo intensywny okres w naszym życiu, szczególnie, że z planowanego małego wesela miało wyjść prawie 300 osób gości. Tyle zapraszaliśmy, nie przyszła ponad setka. Ale i tak było bardzo wesoło. To był piękny dzień i wieczór i noc i poranek i dzień i wieczór i noc i tak od środy do niedzieli. Oczywiście nie były to najpiękniejsze dni naszego życia - jeśliby były, to każdy kolejny mógłby być tylko gorszy. Zamieszkaliśmy w moim domu, który w końcu zaczął spełniać funkcję wielorodzinnego. Żona pracuje, ja pracuję.... pozostawiam ten akapit otwarty...

Rok temu zacząłem socjologię. Postanowiłem odświeżyć swoje zainteresowania z liceum, tak mi się wydawało. W trakcie studiów okazało się jednak, że przyszedłem na studia, które są z punktu teoretycznego totalnym zaprzeczeniem, tego czego uczyłem się w seminarium. I dobrze. Nikt nie zarzuci mi, że poznałem świat, tylko z  jednej strony i mam klapki na oczach. Mam nadzieję, że w czerwcu ukończę studia i będę mógł dokończyć ten akapit... i rozdział mego życia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz