poniedziałek, 15 grudnia 2014

Dzień wczorajszy i dzisiejszy

Piszę spóźniony, to dla mnie standard. Niestety, nie miałem możliwości pisać wczoraj, więc najpierw o tym jak spędziłem niedzielę.
Niedziela - ze starosłowiańskiego, nie pracować. W mojej profesji jest to jednak najbardziej roboczy dzień w całym tygodniu. Niby przyzwyczaiłem się już do wstawania w niedzielę przed ósmą, jednak za każdym razem mam z tym lekki problem. Tym razem było inaczej. Szybko się ogarnąłem i już za dwadzieścia dziewiąta byłem pod cerkwią w S-ce. Posłuchałem chwilę dzwonów nawołujących wiernych na liturgię, po czym wszedłem do środka i udałem się na chór. Przeczytałem trzecią godzinę kanoniczną, przygotowałem czytanie z Listów Apostolskich i po słowach kapłana rozpoczynających Świętą Liturgię zadałem standardowe do-la-fa, po którym zabrzmiało pierwsze amiń. Liturgia przeszła w przyjemnej atmosferze. Przy czynnym zachowaniu się i zgraniu z kapłanem po godzinie i dziesięciu minutach wsłuchiwaliśmy się w mowę końcową i rozesłanie. Po liturgii wstąpiłem na chwilę na parafię, gdzie o. W poświęcił mój nowy samochód.
Wróciłem do domu. Zjadłem wczesny obiad - byłem głodny, gdyż w niedzielę przed nabożeństwem niczego nie jadam. Potem chwilę odpocząłem i skupiłem się na... odpoczynku. Po południu, jak co niedzielę poszedłem z chłopakami na piłkę. Nie, nie oglądamy - bardzo aktywnie spędzamy 2 godzinki, latając jak głupi po salce. J.K. tradycyjnie doznał kontuzji, na szczęście nie pojechał z tym jak ostatnio do szpitala.
Po piłce, M.R. podwiózł mnie do CKP na kolejne śpiewanie. Tym razem byłem nieco bardziej pasywny, gdyż to nie ja dyrygowałem. W drodze do domu zajrzałem jeszcze do M.R., jak się później okazało nie było to najlepsze rozwiązanie na finał wieczoru. Aczkolwiek było to w pewnym sensie studenckie przeżycie, więc może i dobrze, że doszło do skutku. :)
.
.
Poniedziałek, rano... chwilki dwie przed dziewiątą. Trzeba wstawać i lecieć na zajęcia, a niestety końcówka poprzedniego wieczora dała lekko w kość. No nic, pozbierałem się i autobusem - co by bardziej ekonomicznie dotarłem na uczelnię. Byłoby pięknie, gdyby nie to, że środki komunikacji miejskiej nie są kompatybilne z rozkładem i ciężko się w naszym pięknym mieście nie spóźnić. Tym razem również. Na szczęście dr Z. przyjęła mnie na zajęcia. Omówiłem swój projekt. Gdy wróciłem do domu dopracowywałem go, dopracowywałem, dopisywałem, ale i tak dziś nie skończyłem dyspozycji, więc mój plan na przeprowadzanie wywiadów do 25 grudnia stanął przed wielkim znakiem zapytania. No nic, jeszcze jutro dopiszę i mam nadzieję na pozytywne rozpatrzenie mej sprawy. Co bym mógł już zacząć przeprowadzać me magiczne rozmowy.
Napisałem bloga i jeszcze chwilę posiedzę nad... dyspozycjami, chociaż może nie bo już lekko jestem padnięty, ale może jutro się uda? Kto wie...?
CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz